Robię co mi się podoba – Zbigniew Wodecki

0
886

O komercji i o tańcu, Góralu, któremu nie żal i słuchaniu mistrzów ze Zbigniewem Wodeckim rozmawia Tatiana Szurlej.

Niedawno ukazała się Pana nowa płyta. Co Pana skłoniło do wydania jej po tak długim czasie?
Rzeczywiście głównie występuję na żywo i od dawna nic nie nagrałem, ale taki już mam zawód, że nie mam innego wyjścia i od czasu do czasu muszę wypuścić coś nowego. Wszystko zaczęło się od tego, że przypadkiem spotkałem Janka Wołka. Pogadaliśmy trochę o naszej sytuacji i o nas, Polakach i on mi pokazał jeden ze swoich tekstów, który tak mi się spodobał, że postanowiłem napisać do niego muzykę. I tak powstała piosenka pod tytułem Raj, która świetnie sprawdziła się na koncertach; ludzie słuchali i kiwali głowami z aprobatą śpiewając razem ze mną refren, a ja pomyślałem, że powinienem zaśpiewać więcej tego typu tekstów. Janek Wołek dał mi kolejny, który jest jeszcze mocniejszy, bardziej zdecydowany w swoim wyrazie. Ja to zaśpiewałem, nagrałem i pomyślałem sobie, że można by również dołączyć piosenkę sprzed paru lat, Drodzy rodacy, szanowni bliźni, niech się w was goi, niech się zabliźni, do której on również napisał tekst i że w ten sposób moglibyśmy stworzyć całą płytę.
Z piosenkami autorstwa Jana Wołka?
Tak. Byłoby idealnie gdyby wyszła nam cała „wołkowa” płyta, gdybyśmy nagrali tylko piosenki z jego świetnymi tekstami, niestety nie do końca się to powiodło.  Płyta, na której ogólnie nie ma wielu utworów, zawiera sześć tekstów Janka, są tam jeszcze dwa utwory z Sonaty Belzebuba Witkacego, do której napisałem muzykę i którą dla Teatru Stu wyreżyserował Krzysztof Jasiński. Jednym słowem są to moje pomysły muzyczne, plus świetne teksty paru poetów, bo obok wymienionych już Janka Wołka i Witkacego znaleźć tam można również Leszka Aleksandra Moczulskiego i Kubę Należytego.
Większość utworów na Pana płycie to gorzko-ironiczne podsumowanie tego, co się obecnie dzieje w Polsce. Czy Pan myśli, że taka płyta jest w tym momencie potrzebna?
Jest wiele pięknej muzyki, która została napisana, powstaje w tej chwili gdzieś na świecie i na pewno jeszcze kiedyś zostanie napisana, chociaż odnoszę wrażenie, że obecnie muzyka staje się coraz mniej wyrafinowana. Świat pięknej muzyki rozrywkowej osiągnął apogeum jeśli chodzi o mistrzostwo formy i kompozycji. Wszystko już było, a obecnie karmi się ludzi zdobyczami bardziej technicznymi. Ja sam, nie chwaląc się napisałem parę niezłych, melodyjnych piosenek: Z tobą chcę oglądać świat, Izolda, Lubię wracać, Zacznij od Bacha, ale pomyślałem, że w moim wieku, sześćdziesięciu lat nie wypada już śpiewać o miłości, tylko o paru zjawiskach które dzieją się na naszych oczach. A dzieje się bardzo dużo, oczywiście te teksty są bardziej gorzkie, bardziej jednoznacznie dochodzące do naszej świadomości niż nawet obrazki spod krzyża, czy spod sejmu. Każdy z nas przeżywa to, co się dzieje w kraju i musi w jakiś sposób odreagować. Ja właśnie dzięki tym piosenkom odreagowuję i dobrze się czuję wyrażając w ten sposób swoje emocje. Janek Wołek odreagowuje przez swoje teksty, a z kolei dzięki naszym piosenkom publiczność, czyli paręset, czasami parę tysięcy ludzi i o to chodzi.
Żeby odreagować, bo nie dzieje się w Polsce dobrze?
Czy naprawdę jest źle? Chyba nie można tak powiedzieć. Bywa źle i bywa dobrze nie bardziej niż zwykle. Niestety tak to już jest na świecie, że zło się bardziej zaznacza, głupota się jeszcze bardziej zaznacza niż mądrość,
a chodzi o to żeby z tej głupoty i zła jak najwięcej znikło, a z tego dobra jak najwięcej zostało. Ja mam nadzieję, że tego typu refleksje wyśpiewywane przeze mnie na scenie chociaż w jakiejś małej cząstce temu pomogą.
W piosence Pożegnanie z Afryką pojawia się Góral, któremu wcale nie jest żal, a z kolei w utworze To będzie Raj występują emigranci, którzy gdzieś tam daleko płaczą nad Guinnesem. Skoro więc nie da się żyć ani tu, ani tam to co robić?
No takie jest życie. Okazuje się, że ludzie wyjeżdżają i płaczą tam nad Guinnesem, bo nie czują się do końca u siebie, a tu płaczą, bo oprócz siedzenia nad tym Guinnesem nie mają nic innego do roboty. To dylemat większości Polaków, którzy od lat wyjeżdżali na przykład do Stanów niby turystycznie na miesiąc, lub rok, a wracali po dwudziestu latach. Niektórzy rzeczywiście żyli jak w Raju, ale większość udawała. Przyjeżdżali do kraju i wzbudzali zazdrość, bo mieli dolary, za które tam niewiele mogli kupić, a tu były dużą kwotą. Wiem, bo tam jeździłem, jakie to było nielekkie życie, bardzo nielekkie życie. Więc ta piosenka nie jest krytyką emigracji, tylko raczej sytuacji, która do niej zmusza.
Czy poprzez tytuł płyty, PlatyNOWA chciał Pan sugerować, że chodzi o nowe, całkiem inne niż dotychczas utwory?
Ona jest nowa, bo została wydana po ośmiu latach. Ja wiem tyle o muzyce, że nie odważyłbym się wmawiać komukolwiek, że robię coś nowego. Wszystkie nowe rzeczy, którymi zalewa się słuchaczy są tak naprawdę pseudo nowe. Technologia poszła tak do przodu, że pozwala pokryć brak pewnych podstawowych nawet umiejętności. Za pomocą maszyn można wygenerować świetne dźwięki nie mając pojęcia o muzyce. I takie przypadki się zdarzają, wystarczy obejrzeć parę koncertów.
Czy myśli Pan, że sztuka stoi w Polsce w opozycji do tak zwanej kultury masowej?
Muzyka sobie cały czas idzie swoim torem. Bardzo dobrze szła za PRL, bo państwo dawało na to pieniądze, było mecenasem filharmonii, teatru, dlatego to wszystko było na tak wysokim poziomie. Później wpadliśmy, można powiedzieć z dnia na dzień w kapitalizm i były ważniejsze problemy do opanowywania niż martwienie się  o kulturę. Nie do końca się to powiodło, ale też nie jest tak źle, jak się niektórym wydaje. Natomiast jest bardzo źle, bo nagle pojawiło się coś, co się zwie muzyką,  a ma bardzo mało z tą muzyką wspólnego. Zaczęła rządzić komercja, która zabija sztukę. Komercja musi się przede wszystkim dobrze sprzedawać, a żeby się dobrze sprzedawać musi być łatwa i przyjemna. Nikt z tym zjawiskiem nie walczy, bo nikomu się to nie opłaca, a tymczasem ucieka gdzieś rzetelność, umiejętność, bo wystarczy ryknąć, krzyknąć, przyczepić sobie łańcuch do nosa i już jest show.
A czy udział artysty takiego jak Pan w komercyjnym Tańcu z gwiazdami wpływa pozytywnie na ten program?
Komercje bywają różne jak wszystko. Akurat ta audycja jest najtrudniejsza z tych wszystkich komercyjnych pomysłów, jakie ostatnio się pojawiły, bo tu nie ma efekciarstwa. To jest program, w którym gra zawodowy big band, orkiestra kilkunastoosobowa bardzo dobrze przygotowana muzycznie. Grają świetnie zaaranżowane standardy, a do tego występują ludzie, którzy sami wspaniale tańczą      i znają się na tańcu. Oczywiście zasada jest taka, że gwiazdy, które występują teoretycznie nie powinny mieć nic wspólnego z zawodowym tańcem, nie powinny się nawet na nim znać, ale okazuje się, że po paru odcinkach już się stają zawodowi. Mamy tu do czynienia z kolosalnym talentem u tych wszystkich dziewczyn: aktorek, pisarek, sportsmenek, które bardzo szybko się uczą, są tak ambitne, że ta audycja
z czysto komercyjnej stała się nagle profesjonalna. Niestety ludzie, którzy są opiniotwórczy bardzo często nie mają zupełnie ucha, dlatego nie doceniają tego programu i nie chcą w nim widzieć niczego więcej, niż taniej rozrywki.
To znaczy?
Bywa tak, że człowiek piłuje, ćwiczy, pracuje nad sobą, osiąga mistrzostwo, wychodzi
na scenę z podniesionym czołem i robi to, czego się nauczył, nad czym rzetelnie pracował i do czego ma w dodatku talent. Wychodzi i robi wszystko z perfekcją, a jednocześnie wszystko przychodzi mu z wielką łatwością, bo jest zdolny i umie. A taki tuman, który nie ma dobrego ucha, stwierdza po prostu: „o, to jest komercja”. I ten sam tuman jest w stanie powiedzieć o kimś, kto z kolei zapomni tekstu, ale płacze i udaje emocje przy czytaniu wiersza, że to genialny artysta.   I można dyskutować, kłócić się i książki na ten temat pisać, ale tak naprawdę wystarczy się trochę pomęczyć i posłuchać mistrzów. Nie są potrzebne żadne światła, komputery, lasery, efekty dźwiękowe, to wszystko może szlag trafić. Wystarczy jedna świeczka i jeden facet, który wie, o czym śpiewa i o czym gra. I już jest sztuka. Trzeba wiedzieć gdzie przebiega ta delikatna granica między efektem,   a efekciarstwem. Sami musimy się wsłuchać i tego nauczyć. To oczywiście jest strasznie dużo materiału, wiem o czym mówię, bo od dziecka katowali mnie Beethovenem.
Katowali Beethovenem? Zbigniewa Wodeckiego?
Dla dziecka to jest katowanie. Nie ma siły, żeby ktoś z przyjemnością grał koncert Vivaldiego jak koledzy za oknem grają w piłę, ale żeby to przerobić, żeby nie dać się oszukać i mieć z tego radość, trzeba z tym obcować na co dzień. I niestety trzeba mieć kata nad sobą na początku. Oczywiście zdarzają się geniusze, ale większość musi pracować nad sobą. Trzeba chodzić do filharmonii, mieć płytotekę, słuchać nagrań, wiedzieć jak zagrali pod batutą von Karajana w Berlinie, a jak w Leningradzie zagrali V Symfonię, a jak Wisłocki zadyrygował I Symfonię „Pastoralną”.
Bo przecież liczy się nie tylko utwór, ale poszczególne wykonania.Zupełnie jak w piłce nożnej i właśnie dlatego jest to tak bardzo trudne, elitarne i dlatego tak mało jest ludzi, którym się chce.
Czy myśli Pan, że dzięki komercyjnemu programowi artysta może wyciągnąć rękę do przeciętnego człowieka i zachęcić go do obcowania ze sztuką?
Tak, na tym to polega. Ludzie unikają kontaktu, klną i opluwają pewną kulturę tak, jak ja opluwam komputery i email, bo się na tym nie znam. To jest właśnie taka typowa reakcja: „laptop-sraptop”, jak narysował dziadka Mleczko. Ja jestem pewny, że jak ktoś wreszcie każe mi się nauczyć to ja siądę i po paru dniach kombinowania przy tym komputerze wreszcie to polubię i przestanę na to pluć. I tak samo jest  z muzyką. Jeżeli kogoś się zmusi, jeżeli on się nauczy to już nie będzie chciał wracać do muzyki prostszej, tej, która goni teraz we wszystkich Zetkach, RMFach, on do tego nie wróci, bo będzie grzebał w innej muzyce, kupi sobie nagrania Ala Jarreau, starych Beatlesów, Jarretta.
Bo oczywiście nie chodzi o to żeby zaraz biec do filharmonii, prawda?
Właśnie. On pójdzie sobie do klubu, zobaczy, że tam można usiąść, pić piwo  i posłuchać świetnych jazzmanów. Powoli, powoli ludzie będą ciągnęli do tego. Na razie się tego boją. Może nawet lepiej tak, bo filharmonii jest mało, a w tych, które są kilka ty sięcy ludzi by się nie zmieściło jak na stadionach. Ale są takie kraje jak Francja, Austria, Włochy, gdzie siedzi sobie kilkadziesiąt tysięcy ludzi, leci Strauss, Szymanowski, czy Czajkowski, a ludzie z namiotami siedzą na koncertach do rana czy do późnej nocy i słuchają pięknej muzyki.
A czy nie nudzi się już Panu powoli Taniec z Gwiazdami? To już w końcu dwunasta edycja.
To już jest taki czas, że mi się nudzi jak cholera, ale wiem, że bez tego będzie jeszcze gorzej. To jest tak jak z tym emigrantem, który wyjechał i tam nie może, bo ma dosyć, ale tu też nie może, bo czegoś mu brakuje.
A czy spotkał się Pan z zarzutami, że poszedł Pan na łatwiznę, że się sprzedał w Tańcu z gwiazdami?
Miałem takie zarzuty. W naszym kraju jesteśmy mistrzami w tym żeby komuś przyłożyć. Ja rozumiem, że ludziom może się nie podobać, że Maja, że włosy, że okulary, ale nie dam sobie odebrać tego, że uczyli mnie najlepsi, że dostałem dziesięć nagród międzynarodowych na festiwalach. Więc robię to, co mi się podoba. Nie to, co się sprzeda, tylko to, co naprawdę lubię. Możliwe, że za jakiś czas, jak się już kompletnie zmęczę, wezmę sobie czterech moich znakomitych muzyków, usiądziemy, napijemy się, napalimy i nagramy sobie naszą piękną muzykę. Może się sprzeda, może nie. Może wyjdzie tylko pięć egzemplarzy, które my kupimy, ale to będzie nasza płyta, taka jaką my chcemy nagrać.
A jakie ma Pan plany na najbliższą przyszłość?
Mam teraz bardzo dużo roboty i spotkań z publicznością, dla której chcę i lubię grać. Oprócz tego Krzysiu Jasiński zaproponował mi ostatnio główną rolę w Sonacie Belzebuba Witkacego, o czym już mówiłem. To jest pewne nowe wyzwanie, bo trzeba się odpowiednio przygotować, pracować nad trudnym tekstem i później występować dwie godziny na scenie. I to wszystko na żywo, więc to jest inny rodzaj stresu, odpowiedzialności, fajnej zabawy i nerwów, tak, że na razie to mi zupełnie wystarczy.
W takim razie życzę sukcesów na nowym polu i dziękuję za rozmowę.